Musimy stale dbać o to, aby było w czym przełączać, inaczej nasza egzystencja staje się nieznośna.
Nigdy dotąd prawda ta nie była tak wyrazista jak teraz, a sprawiły to elektroniczne media. Epoka elektryczności zapoczątkowała „skok iskry”, momentalne niezależne od przyrody pojawianie się i znikanie „na żądanie”. Podstawą informacji budowanej na bazie elektryczności jest binarny układ przeskoku iskry: „jest nie- ma, nie- ma jest”, potencjał i brak potencjału. Estetyka nagłego „znikania” i „pojawiania” przyszła zatem dopiero wraz z elektrycznością, przedtem przejścia między jednym stanem a następnym zachodziły płynnie, dając wrażenie niekończącej się ciągłości bytu. Dzisiaj byt odczuwamy raczej „skokowo” od jednego oglądu rzeczywistości do następnego, skaczemy jak koniki polne, mimo że są to „skoki medialne”. Po odłączeniu komunikacji od transportu ciało nasze nie musi skakać, wystarczy, że potrafi przełączać punkty widzenia zarejestrowane lub transmitowane przez media. Ciągłość gwarantuje nasz organizm, którego naturalną „powolność” wyznaczają procesy chemiczne, aby nie dał się „zwariować” przez elektryczność, która jest nieciągła i skokowa. Wprowadzam tu uproszczone i raczej symboliczne niż faktyczne rozróżnienie chemii i elektryczności. W rzeczywistości procesy hamowania i przyspieszania połączeń w sieci neuronowej są bardziej skomplikowane. Walka dobra ze złem w organizmie przełożona zostaje na „walkę” chemii z elektrycznością. Oczywiście „walka” jest również symboliczna, ponieważ obydwa układy współpracują ze sobą, co znakomicie zabezpiecza nasze organizmy przed ruiną, która mogłoby spowodować włączenie ich np. do globalnych sieci informatycznych. To dzięki „chemii „ widzimy światło żarówki jako ciągłe, a obrazy kinowe i monitorowe jako ruchome. „Chemiczny” i „elektryczny” punkt widzenia da się rozpoznać w estetyce mediów, gdzie niektórzy badacze przenoszą charakterystykę zachowań „elektrycznych” jako analogie dla ludzkiego organizmu pomijając „chemię”. Skupiają oni uwagę głównie na natychmiastowości i szybkości procesów oraz ich nieciągłości. Przyrównują organizm człowieka do „inteligentnej” maszyny elektrycznej. Inwazja elektryczności w nasze środowisko nie oznacza jednak wyeliminowania chemii, a jedynie częstsze niż kiedyś oddziaływania na nią. Mimo iż można wskazać na komputer jako pewien model umysłowych możliwości człowieka ( a to głównie dlatego, że został przez te możliwości stworzony), nie da się pominąć faktu, że jest on jedynie narzędziem „elektrycznym”. Proste analogie mogą być mylące a czasem wywoływać przerażenie. Przemiany cywilizacyjne w każdej epoce były demonizowane, ponieważ odruchy obronne przed nowością są funkcją trudnych przystosowań do zmian narzucanych przez rozwój technologii. Podobnie jest dzisiaj z mediami, które (jak twierdzi znaczna część badaczy), tworzą człowieka „bez właściwości”, sterowanego przez maszyny, podłączonego do globalnej sieci i nie potrafiącego odróżniać rzeczywistości od medialnej fikcji. Wizja taka bardzo atrakcyjna w opisie artystycznym (literatura piękna roi się od gatunków straszących rozwojem cywilizacji), udziela się również naukowcom, oni też stworzą obraz, w którym media jawią się jako Technologiczny Archipelag Gułag. Opis, charakterystyczny kiedyś dla literatury dziś często przejmuje nauka, tekst filozoficzny staje się tekstem paraartystycznym, wizjonerskim, w którym „…następuje zrównanie wiersza z pozwem, reportażu z hymnem, analizy z opowiadaniem, ponieważ wszystko to traktuje się wyłącznie jako informację”. (*) Ale czy da się straszyć przekonywująco, skoro nowe produkty technologii medialnych są „kupowane na pniu”, kiedy nowy typ procesora oczekiwany jest z niecierpliwością, a liczba internautów wzrasta lawinowo? Pojawiają się nowe atrakcje, technologie interaktywne realnie zaspokajają odwieczną chyba potrzebę człowieka „otrzymywania na żądanie”, jak np. video on demand, swoiste „stoliczku nakryj się”, spełniane prawie w „czasie realnym” choć jedynie w postaci medialnej. Po erze telewizji tłoczącej, narodowej i indoktrynującej, nastała „telewizja strumienia” setek kanałów, które coraz częściej „zwiedzane” są poprzez poprzeczne cięcia channel-surfing, ignorujące pieczołowicie układane ramówki programowe nadawców. Ta, pseudo- interaktywność (jak niektórzy twierdzą) pozwala jednak na zmianę obrazów i dźwięków dokonywaną przez „oglądającego”. Ciało dysponujące remote control (pilotem) toczy prywatną grę między własną elektrycznością i chemią, na użytek nie tyle śledzenia cudzych audycji, co produkowania własnych zmysłowych atrakcji. Aby żyć, naprawdę trzeba wpływać na rzeczywistość realną i medialną, dosyć już wielkich narracji opowiadanych przez „dzierżawców” naszych zmysłów. Ciało podłączone do biotechnicznego środowiska reguluje wzajemne z nim stosunki przez system „wejść i wyjść” przełączanych w zależności od wewnętrznej samoregulacji. Samoregulacja ciała jest wspomagana regulowaniem energetycznej lub informacyjnej równowagi biotechnicznego środowiska. W naszej galaktyce nie da się uniknąć dążenia „układów samodzielnych” do równowagi, choć sama równowaga wydaje się nie być celem a jedynie oscylatorem. Odczuwamy podwójną przyjemność, zarówno w dążeniu do równowagi, jak i jej naruszaniu. Binarne ruchy wydają się być biologicznie uwarunkowane, nabywany je wraz z pierwszym oddechem po urodzeniu, kiedy nie tylko przełączamy się na zasilanie powietrzem, ale również dokonujemy pierwszej transakcji ze środowiskiem polegającym na wymianie gazów. Te oczywiste funkcje ciała nie tylko determinują nasze myślenie, ale również rozwój technologii ułatwiających życie w środowisku. Historia cywilizacji to opowieść o organizmach „niezrównoważonych”, szukających ułatwień w regulowaniu swego bytu w środowisku. Wewnętrzny homeostat ludzkiego organizmu jest regulatorem niedoborów i nadmiarów energetycznych niezależnym od świadomych funkcji mózgu. W tym sensie rodzaj energetyczności osoby przesądza w większym stopniu o jej zachowaniach i dążeniach niż kulturowe normy. Egzodynamik przełącza częściej niż endodynamik nie dlatego, że postępuję nierozważnie, ale dlatego, że musi coś zrobić z nadmiarem wolnej energii. Natomiast niechęć endodynamika, brana często za rozwagę, jest w efekcie brakiem wolnej energii i niechęcią uzewnętrzniania podstępnych praktyk nabywania mocy socjologicznej. Endodynamik przełącza jedynie po to, by pomnożyć własny zysk cudzą energią, natomiast dla egzodynamika szybkie przeskoki i przełączenia medialne stanowią zbawczy wynalazek, pozwalający na natychmiastową przyjemność wyzbycia się nadmiaru energii. Konektowanie i rozpraszanie to cechy egzodynamiczne które posiadają głównie ludzie młodzi. Kiedy (wraz z wiekiem) dynamizm opada, zaczyna się przewaga gromadzenia nad rozpraszaniem i wzrasta niechęć do ekspresji, a jeśli już, to tylko takiej, która przynosi profit. Tylko ciało egzodynamiczne (młode), może być efektywnie switchingującym, konektującym i komputującym biologicznym interfejsem między maszynami produkującymi formy widzenia i słyszenia nieobecnego, ale doświadczanego bliźniego. Media w produkowanych przez siebie obrazach preferują ciała ludzi młodych, można odnieść wrażenie że starość nie istnieje nawet wirtualnie, ciała stare, podobnie jak zabytki i historia są potrzebne tylko na tyle, na ile umożliwiają sugestywniej pokazać nowy przedmiot. Jesteśmy świadkami kultury egzodynamicznej, uwolnionej od obowiązku gromadzenia informacji w biologicznych „pojemnikach”, informacje gromadzi przechowuje i przetwarza technika i jej technologie. Ciało nie tyle posiada informacje (bo te są tak usieciowione, że stają się niczyje), co przełącza ich przepływy między różnymi kanałami i poziomami. Jest to kultura „pamięci operacyjnej”, ciało nie utrwala już wielkiej ilości informacji, ciało przełącza i tworzy kombinacje czerpiąc z technopamięci. W tekście tym z przyczyn obiektywnych (brak kompetencji) pomijam switchingi psychologiczne, pozostając na poziomie chemii i elektryczności, skupiając się głównie na zwykłych reakcjach homeostatycznych, które regulują procesy energetyczne i informacyjne. Homeostat, jako organ wewnętrzny, nie ma styczności z otoczeniem, jest regulatorem wewnętrznym, ale również nie dającym się regulować świadomie przy pomocy intelektualnego wyrachowania. Homeostat stoi na straży fizycznego utrzymania organizmu przy życiu, w obliczu zagrożeń nie tylko otaczającego środowiska, ale również „nieodpowiedzialnych” nacisków własnej psychiki. Dlatego z „punktu widzenia” technosieci ciało lub raczej ciała (organizmy) stanowią biologiczne węzły, swoiste „wkładki mięsne”, które nie pozwalają na swobodne i błyskawiczne przepływy elektryczne. W węzłach tych następuje modyfikacja przepływów, która ma zawsze charakter energetyczno-informacyjny, ponieważ te same zjawiska raz mogą być postrzegane jako energetyczne, a raz jako informacyjne. Same bodźce nie przesądzają zachowania, istnieje homeostat, który dba o interes człowieka, a interes ten nie jest wynikiem praw społecznych, lecz biologicznym gwarantem nienaruszalności samosterowności organizmu. W tym sensie charakter oddziaływań na receptory (medialny lub nie) nie ma znaczenia, na każde zakłócenie z zewnątrz (potencjał receptorowy) homeostat odpowie tak samo, czyli regulacyjnie. Nie powinna nas zatem przerażać wszechobecna techniczna sieć informacyjna, w której jesteśmy biologicznymi przełącznikami (tak jak nie przeraża nas sieć bibliotek), ponieważ jako pojedynczy podmiot nie jesteśmy pozbawieni możliwości działania w zgodzie z własnym interesem. Dopóki działa nasz homeostat i mamy w ręce np. remote control nie powinniśmy się obawiać ani dać się zastraszyć przez wizjonerów wieszczących nadejście globalnego „technogułagu”. Przeciwnie kultura interaktywna jest gwarantem naszego wpływu na otoczenie, gdzie biologia i technika negocjują warunki współ-egzystencji. Kultura dotychczasowa miała więcej okazji, by „wypalać” ogniem i mieczem
znaki wielkich narracji na naszym ciele, ponieważ posiadała tylko jeden wyłącznik, można było tylko być „w” albo się wyłączyć, co też nie znaczyło, że jesteśmy poza nią. Ponieważ jesteśmy skazani na bycie „w” lepiej zatem mieć możliwość (choćby chwilowych uwolnień) indywidualnych regulacji bodźców switchowanych przez nas przed naszymi zmysłami. Nie znaczy to jednak, że teraz „przełączamy się” sami ze sobą (choć psychologicznie jest to możliwe), lub nieobecnym byciem, a jedynie to, że interaktywne technologie bardziej do nas „przylegają” i sprawniej reagują, działając zgodnie z naszym interesem. Te stwierdzenia również jako ideologiczne czarnowidztwo groźby technizacji, które opisałem wyżej, wynikają z mojej „chemii” i „elektryczności”, ponieważ światopogląd to raczej „chemia” i „elektryczność” niż kultura, a przynajmniej nie sama kultura.
(*) Wolfgang Welsch „Nasza postmodernistyczna moderna”.” Terminus” Oficyna Naukowa Warszawa 1998 r. Antoni Porczak Kraków 1999-10-19,KULTURA WSPÓŁCZESNAkwartalnik nr 1i 2, 2000 r.Instytut Kultury Warszawa